Kinka - Karolina Wilk

kinka.com.pl
kinka

Jak zaczęła się Twoja przygoda z blogowaniem?

Od tego, że posypało mi się całe życie. W jednej chwili mój spokojny i poukładany świat się posypał. Najpierw usłyszałam: niestety, nie utrzymamy tej ciąży. A kilka dni później: niestety, to nowotwór złośliwy. Układając wszystko na nowo i próbując sklejać ten świat od początku, potrzebowałam odskoczni, żeby nie myśleć o tym, co będzie i co mnie czeka. Potrzebowałam jakiejś „stałej”, czegoś mocno angażującego i zaczęłam pisać. W ramach autoterapii. Codziennie siadałam i pisałam jeden tekst. I tak dzień w dzień. Czy ktoś to czytał? Może kilka osób, w tym moja rodzina. Nie pisałam o chorobie, tego tematu na blogu nie było. Pisałam o dzieciach, publikowałam przepisy i inne lekkie rzeczy. Szukałam przestrzeni, gdzie nie będzie bólu i smutku. Wszystko zmieniło się pół roku później, kiedy leczenie nie powiodło się i czekało mnie kolejne. Wtedy coś we mnie pękło. Po raz pierwszy opisałam na blogu swoją historię. Zamknęłam laptopa i wiedziałam, ze to koniec mojej przygody z blogowaniem. Bo kto chciałby czytać o raku? To był 2016 roku. Internet był pełen kolorowych zdjęć, grzecznych dzieci jedzących bez grymaszenia brokuły, pobudek w białej pościeli i szampanem na śniadanie. A ja im piszę: „rak. Poronienie. Posypało się wszystko”. Co się stało później? Pierwszy raz dostałam taką ilość wiadomości i podziękowań za to, co napisałam. Że pokazałam, że życie składa się z tych lepszych i gorszych dni, a ludzie z internetu też chorują. Autentyczność. Chyba wtedy to zrozumiałam. Znalazłam swoją przestrzeń w sieci. I zostałam.

Skąd czerpiesz inspiracje?

Z życia. Na studiach dziennikarskich zawsze nam powtarzali, że tematy leżą na ulicy, trzeba tylko chcieć się po nie schylić. Większość moich tekstów to felietony, historie z życia, których punktem wyjścia są rozmowy z innymi ludźmi. Spotkania, które coś zmieniły, czegoś mnie nauczyły. Lubię sie dzielić emocjami. Ja nie jestem life couchem i daleka jestem od mówienia ludziom, jak mają żyć. Sama tego nie lubię, więc tym bardziej wiem, że nie chcę pouczać kogoś innego. Staram się pokazywać, jak można żyć. A jeśli ktoś z tego skorzysta, super! Lubię życie, uważam że to najlepsza przygoda, jaką możemy przeżyć. I to mnie inspiruje.

Jak motywujesz się do blogowania?

Bardzo lubię to robić i naprawdę nie potrzebuję motywacji. I uwierz, gdybym miała więcej czasu, pisałabym zdecydowanie dużo więcej! Mam takie poczucie, że nie odpowiedziałam Ci na to pytanie tak, jak byś chciała :) Ale może podzielę się z Tobą tym, co mnie ogólnie motywuje do działania, do zaczynania nowego i do realizowania kolejnych pomysłów. Może komuś to pomoże? Są to: lista marzeń do spełnienia, świadomość tego jak było kiedyś, jak jest teraz i jak może być w przyszłości oraz rachunki do zapłacenia. To jest dla mnie motywacja, żeby każdego ranka wstać, zrobić kawę, uśmiechnąć się i działać. Bo jak to mówi mój syn: żeby zacząć - trzeba zacząć. A żeby coś zmienić - trzeba coś po prostu zmienić.

Jaką radę dałbyś początkującym blogerom?

Żeby zacząć. W tym miejscu, w jakim są w danej chwili - i działać. Całe życie wszystko odkładałam, bo myślałam, ze jestem za mało przygotowana i za mało wiem. Że zanim zacznę, muszę się dużo nauczyć, zrobić kursy i nie wiadomo co jeszcze. I wiem, że wielu młodych twórców też tak robi. Trzeba po prostu zacząć z tym, co ma się w danej chwili, działać i dokształcać się, uczyć się nowego, próbować. I absolutnie nie porównywać się do innych - też to robiłam i to był zawsze mój najgorszy czas. Porównywanie się nic nie daje, zwłaszcza do twórców działających od lat w sieci, bo niesie za sobą frustrację, niską samoocenę i rezygnację. Dajcie sobie czas, działajcie w swoim tempie i nie rezygnujcie zbyt szybko. Na koniec opowiem Wam historię, która sprawiła, że zaczęłam działać. Kiedy byłam w szpitalu, podjęłam decyzję, że odkładam wszystkie plany zawodowe i prywatne na za 2-3 lata. Bo teraz jestem chora, muszę dojść do siebie i jak wszystko się poukłada, wtedy będę działała. Jakby na przybicie sobie samej piątki za tak rozsądną decyzję poszłam na kawę. Mieliśmy na onkologii taki specjalny automat, który wydawał kawę w kubkach z różnymi cytatami i złotymi myślami. Wiesz, co tego dnia było na moim kubku? „Sukces to maksymalne wykorzystanie możliwości, jakie masz w danej chwili”. Zabawne, prawda? I tak zrobiłam. Nigdy nie ma dobrego momentu, zawsze będzie coś. Dlatego trzeba po prostu zacząć. I pamiętać, że w życiu naprawdę można mieć wszystko. Ale nie w tej samej chwili. I to jest ok.

Jakie są Twoje plany związane z blogiem na następny rok/kilka lat?

Wiesz za co kocham działanie w sieci? Że mogę robić dużo różnych rzeczy, próbować nowego i wychodzić ze strefy komfortu na swoich zasadach. Planów jest dużo, ale wszystkie łączy jedno: tworzyć to, co daje radość moim cudownym Czytelnikom i mi. Trzymaj za mnie kciuki, a za rok jak się spotkamy to powiem Ci, czy udało mi się zrealizować to, co wymyśliłam.

Co dało Ci prowadzenie bloga, jak i również Instagrama?

Znalazłam swoje miejsce i to, co chcę robić w życiu. To moje hobby, ale i praca na cały etat. Mam najlepszych Czytelników na świecie, dla których tworzenie to sama przyjemność. Otrzymuje od nich ogrom ciepła, wsparcia i motywacji do działania. Widzę, że to co robię, ma realny wpływ na nich. Mogę pomagać w temacie tarczycowym i dawać ludziom tego, czego sama potrzebowałam, kiedy zachorowałam. I kiedy dostaje wiadomość: „Dziękuję. Dzięki Tobie się już nie boję” - wygrałam. Nie da się opisać tego uczucia. Działanie w sieci to poznawanie nowych ludzi, otwieranie się na nieznane, to setki rozmów i wzruszeń - bardzo dużo się tutaj uczę i rozwijam.

Czy jesteś w stanie przytoczyć jakąś zabawną anegdotkę związaną z blogowaniem?

Może nie zabawną, ale taką, którą zapamiętam chyba na zawsze. Pamiętam ten dzień doskonale, bo wtedy odebrałam bardzo dobre wyniki na onkologii. Wyglądałam wtedy, jak chodzące 50 kg czystego szczęścia. Biegłam przez korytarz do męża. I wtedy zobaczyłam ją. Siedziała na krzesełku i wpatrywała się w ziemię. Wiedziałam, że czeka na leczenie, bo miała specjalną piżamę, którą nosiły osoby przed tzw. jodowaniem. Podeszłam do niej i powiedziałam kilka słów wspierających. I pobiegłam dalej. Jakiś czas później dostałam maila. Od tej dziewczyny. Z podziękowaniem za wsparcie. Napisała, że była załamana, a kiedy zobaczyła moją radość i usłyszała te kilka słów, postanowiła, że zawalczy i wyjdzie z tego. Czy to nie wystarczający powód, żeby blogować i dzielić się sobą z innymi?